Ciuch, ciuch!
Ledwo
zaczęłam, a już znikam na trzy miesiące i jeszcze bezczelnie przepraszam, że
nie zdążyłam nic skrobnąć, bo mnie studia dopadły. Chociaż sądząc po zawrotnej
ilości komentarzy pod ostatnim wpisem, mogę być pewna, że na szczęście nikogo nadmiernie
to nie zmartwiło. Jeśli mam być szczera,
to wolę pisać po prostu wtedy, gdy mam czas oraz siły, aby potem być zadowoloną
z efektu niż męczyć się i złościć się, że opublikowałam nie do końca
przemyślany tekst.
No
dobrze, ale co mnie tak pochłonęło? Przyznam się, że całkiem ciekawe sprawy, a
mianowicie smakowity stosik literatury rosyjskiej (po drodze, żeby mi nie było
za wesoło, miałam też cały skoroszyt leksyki i gramatyki do wyuczenia, nie ma
lekko!). Na początku był Iwan Turgieniew; jeśli miałabym w skrócie określić
moje uczucia po lekturze Rudina, Szlacheckiego gniazda czy Ojców i dzieci najprecyzyjniejszym
wyrażeniem byłoby chyba „Fajne. Taka trochę bardziej łzawa Jane Austen”. Jest
to literatura obyczajowa, miła do czytania, bardzo sentymentalna. Z Jane Austen
skojarzyły mi się te wszystkie eleganckie kółeczka szlachciców, których głównym
zadaniem było głównie spędzanie czasu na rozrywkach. Trzeba jednak oddać
Turgieniewowi sprawiedliwość; w jego twórczości pojawiły się nieco ciekawsze
konflikty moralne niż tylko „kto wyjdzie za kogo za mąż” [1] i były one
rozwiązane oryginalniej niż ślubem głównych bohaterów. Jego język jest także zdecydowanie
bardziej sentymentalny, niemal ckliwy, szczególnie w Szlacheckim gnieździe. Sądzę, że jeśli nie macie nic na swoim
stosiku przy łóżku, a chcielibyście zająć się cudzymi i odległymi problemami,
to sięgnijcie po Ojców i dzieci czy Rudina; Szlacheckie gniazdo natomiast lepiej podejdzie raczej tkliwym
serduszkom.
O
wiele bardziej interesujący wydał mi się Obłomow
Iwana Gonczarowa, jedna z najbardziej przerażających powieści, jakie czytałam. Dotyczy
ona niemocy posuniętej aż do patologii (sądzę, że dziś ta postać miałaby
zdiagnozowana depresję). Tragedią Obłomowa nie jest to, że on n i e c
h c e działać, on po prostu n i e m o ż e.
I to właśnie wprawiło mnie w przestrach.
Po zakończeniu lektury zerwałam się z krzykiem z łóżka i natychmiast je
pościeliłam, żeby nie podzielić losu bohatera. Mimo że książka ta powstała w
1858 roku, jej przesłanie w ogóle nie straciło na aktualności; sama znam
przynajmniej jednego takiego Obłomowa i głębokim lękiem napawa mnie myśl, że
mogłabym podzielić jego los. Ponadto nazwisko tego bohatera stało się dla mnie
precyzyjnym określeniem na stan rozleniwienia, niechęci do wychodzenia z domu i
ogólnego przygnębienia. „Czemu nie było
cię dziś na zajeciach?” – pyta koleżanka.
„Obłomow” – odpowiadam i wszystko jest jasne bez większych
tłumaczeń. W powieści pada także jedno z moich najważniejszych pytań, a
mianowicie „KIEDY ŻYĆ?”. Kiedy mam poczytać sobie książkę, ot tak, bo mam
ochotę, a nie dlatego, że mi kazali? Kiedy napisać notkę na blogaska albo opko,
które chodzi po głowie od kilku miesięcy? Kiedy po prostu odetchnąć? Na pewno
Wy też sobie nieraz zadajecie podobne pytania. I kto by pomyślał, że utwór,
który powstał w połowie XIX w. może być tak żywotny (nawet jeśli dotyczy
realiów dawno minionych)? Niestety,
Obłomow jest w Polsce mało znany, a szkoda. Koniecznie przeczytajcie, czy
chociażby dla przestrogi, czy po to, by odkryć, że w sumie nie jest z Wami aż
tak bardzo źle – Obłomow postępował przecież znacznie gorzej niż Wy. Proszę
bardzo, można się motywować.
Natomiast
o Dostojewskim trudno mi cokolwiek odkrywczego napisać. Powiem tylko tyle, że
czytanie na raz Idioty, Braci Karamazow i Łagodnej to nie najlepszy pomysł. A już gdy dołoży się do tego odpowiednio
wesołą muzykę, np. taką:
albo taką:
można popaść w bardzo ciekawe stany.
Przetestowałam osobiście; dzieci, nie próbujcie tego w domu. Jednym z dziwnych
zjawisk związanych z prozą tego pisarza, które zaobserwowałam, było uczucie
pewnej „dźwiękowości”: postacie Dostojewskiego nieustannie kłócą się i
przekrzykują się, a ja to w trakcie lektury, a nawet po odłożeniu książki, jakkolwiek
to niepokojąco brzmi, niemalże dosłownie słyszałam. Wydarzenia z powieści
powracały do mnie także w snach – szczególnie finał Idioty (nie zaspoileruję, chociaż mam ogromną na to ochotę; nadmienię
tylko, że to chyba najmakabryczniejsze zakończenie, z jakim się spotkałam w
literaturze). Tradycyjnie popłakałam się przy wątku dzieci w Braciach Karamazow; nigdy nie udało mi
się przeczytać o małym Iliuszy bez przerwy na wyłkanie się. I ponownie
utwierdziłam się przekonaniu, że Kola Krasotkin to mój ulubiony bohater
Dostojewskiego (znałam kiedyś kogoś bardzo podobnego do niego, pewnie stąd mój
sentyment). Warto również zapoznać się z biografią Dostojewskiego napisaną
przez, uwaga, Stanisława Cata-Mackiewicza – dotychczas kojarzyłam tego pisarza
tylko z pism politycznych. Zdziwiłam się w miły sposób, Dostojewskiego czyta się szybciutko i przyjemnie. Znaleźć w nim
można także różna ciekawostki na temat epoki czy innych pisarzy rosyjskich; czy
wiedzieliście jak ogromnym rozpustnikiem był (jeśli Cat-Mackiewicz, rzecz
jasna, mnie nie okłamał!) za młodu Tołstoj?! Dalej tkwię w szoku.
Tutaj
kończy się mój wpis i kończy się rok 2018, dlatego z głębi mojego czarnego jak
dym z lokomotywy serca życzę wszystkim czytającym tę notkę Szczęśliwego Nowego
Roku, pełnego wspaniałej literatury, muzyki i sztuki, odwzajemnionej miłości, a
także odwagi do pisania komentarzy na moim biednym blogasku (można z anonima).
To
co, do zobaczenia za kolejne trzy miesiące? A tak na serio, to w roku 2019
postaram się nie obłomować i może skrobnąć coś tutaj częściej.
[1] Oczywiście, że nie mam
zamiaru umniejszać niczego wielkiej Angielce. Problem jest chyba raczej ze mną.
Otóż moja pamięć ma pewien osobliwy defekt: zazwyczaj czytam powieści Jane
Austen z dużą przyjemnością, ale zapytana po jakimś czasie, np. dwóch tygodni,
co właśnie przeczytałam, nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi. Czyżbym,
podobnie jak Charlotte Brontë, „dusiła się w jej eleganckich domach”?