Tekst zawiera spoilery do powieści Przeminęło z wiatrem. Podejrzewam także, że nie znający tejże tej powieści mogą się tutaj poczuć co najmniej pogubieni.
Byłam niedawno w księgarni i doszłam do wniosku, że teraz to się tak nie da napisać tylko jednej książki – trzeba koniecznie wypuścić trylogię, a potem dodatki „oczami innego bohatera”. Stąd też historia Anastasii Steele ciągnie się przez trzy tomy i zostaje jeszcze uzupełniona przez czwarty, gdzie narratorem jest Christian. Podobnie jest z, nomen omen, beznadziejnymi powieściami Colleen Hoover Hopeless i Losing Hope. Samodzielnie miał też się wypowiedzieć Edward Cullen, ale plan ten zarzucono.
„A co z Rhettem Butlerem? Cóż, Margaret Mitchell postąpiła wyjątkowo niemarketingowo, nie pisząc sequelu. Ale przecież teraz nie żyje. Czemu zatem nie zlecić komuś, żeby stworzył dodatkową powieść wyjaśniającą wszystkie tajemnice Rhetta? Ludzie to kupią!”, tak zapewne pomyśleli bardzo przeze mnie lubiani i szanowani spadkobiercy Margaret Mitchell. I, o zgrozo, myśl tę wypełniono.
Rhett, ach, Rhett! Najpopularniejszy amant w historii literatury i kina! Przystojny, bajecznie bogaty, inteligentny, mroczny, o złej reputacji, ale gotowy wyciągnąć ukochaną z płonącej Atlanty. I przede wszystkim kochający miłością tyle namiętną, co nieszczęśliwą. Przez całą powieść bezskutecznie próbuje zdobyć uczucia oziębłej Scarlett O’Hary, czym podbił serca milionów czytelniczek (znam taką jedną, co cały czas się zastanawia, czy nie dałoby się jakoś Rhetta sprowadzić do realnego świata jak w Atramentowej trylogii). Ojej, to chyba wygląda na Gary'ego Stu – bohatera obdarzonego tyloma zaletami, że aż nierealnego. Rzeczywiście, moim zdaniem można tak powiedzieć o Rhetcie, ale tylko do momentu. Pod koniec powieści Przeminęło z wiatrem okazuje się, że na byciu stereotypowym bad boyem źle się wychodzi; można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż Rhett marnie kończy, ale tego całkowicie przecież nie wiemy… Odwrotna sytuacja ma miejsce w filmie; Butler do końca pozostaje wymuskany i piękny, odchodzi w mgłę niemalże jako triumfator, czemu towarzyszy prawie wesoła muzyka. Jakkolwiek uważam, że adaptacja z 1939 jest najlepszą, jaka mogłaby w ogóle powstać, tak uczyniła ona dużą krzywdę samej powieści, którą ocenia się przez pryzmat filmu jako łzawy melodramat (twierdzą tak zazwyczaj ludzie, którzy tej wspaniałej książki nigdy w rękach nie mieli, po prostu uwielbiam, kiedy ktoś czegoś nie zna, ale bardzo chętnie wydaje na dany temat opinię), podczas gdy w istocie jest ona mrocznym dramatem wojennym. Marzy mi się nowe wydanie książki w okładce bez Rhetta, bez napisu „Romans wszech czasów!”, bez odniesień do filmu i utrzymanej w ciemnej kolorystyce.
Co ciekawe, w samej powieści nie ma Rhetta jakoś tak znowu wiele; często znika, by pojawić się kilka rozdziałów dalej. Nie znamy również jego całej przeszłości. Odkryć wszystkie jego tajemnice - czy to nie brzmi kusząco? Dowiedzieć się, jak zdobył fortunę, na czym polegał jego konflikt z rodziną, co tak właściwie łączyło go z Belle Watling… Przyznam się, że i mnie czasami zdarzało się napisać fanfik „oczami Rhetta”, ale traktuję to raczej jako trening literacki, zanim stworzę coś swojego, co rzeczywiście nadawałoby się do pokazania innym ludziom. Nie jestem zresztą w tym osamotniona; znów mam tutaj na myśli fanfiction.net.
Tymczasem Margaret Mitchell Estate ponownie wpadło na genialny pomysł, który mogłabym w skrócie opisać, parafrazując jeden z tekstów G.F. Darwin: „By zachować dalej prawa autorskie i zarobić niemało, jeszcze raz wydajmy kontynuację, ty pusta pało”. Na początku wyznaczono pisarza Pata Conroya, ale ten miał wizję, by zawrzeć w swojej powieści takie wesołe wątki jak homoseksualizm, krzyżowanie się ras i, uwaga, uśmiercić Scarlett. Nic dziwnego, że projekt ten upadł, chociaż to w sumie mogłoby być tak złe, że aż dobre. Ostatecznie, w roku 2008 na rynku ukazała się książka pt. Rhett Butler’s People autorstwa Donalda McCaiga, którą przetłumaczono na kilka języków, w tym także polski. I tak w listopadzie anno domini 2018 cudo to wpadło w moje rączki. Rzecz oczywista, mój wewnętrzny Ebenezer Scrooge nie pozwolił mi wydać na nie ani złotówki, ale od czego są biblioteki publiczne?
Okładka stąd |
Intuicja dobrze Wam podpowiada: już od pierwszej strony popadłam w stupor. Otóż akcja Rhetta Butlera rozpoczyna się od pojedynku wspomnianego w samym Przeminęło… . Nie brzmi to najgorzej do momentu, gdy okazuje się, że rzekomo pohańbioną panną jest… Belle Watling, córka ekonoma Butlerów! Nie chcę tu robić z siebie jakiegoś superznawcy obyczajów Południa, ale coś mi się zdaje, że biały pan raczej by się nie pojedynkował z synem ekonoma. A tak właściwie, czy „niepanicz”, nazwę to nieco anachronicznie terminologią Boziewicza, mógł mieć zdolność honorową? Serio pytam. Pominę już zupełnie to, że okoliczności tego wydarzenia w ogóle nie odpowiadają tym z oryginalnej powieści. Mimo że nie mam właściwie co Wam dokładnie streszczać, gdyż autor powtarza z grubsza sekwencję wydarzeń PZW, jest fatalnie. McCaig stworzył bowiem alternatywną wersję Przeminęło z wiatrem, gdzie nie tylko popuścił wodzy własnej fantazji, ale też totalnie nie przejmował się tym, co napisała Margaret Mitchell. Nie jest to zatem jego własne od początku do końca dzieło ani solidna kontynuacja powieści.
Ukazane przez niego sytuacje nie często nie zgadzają się chronologicznie z pierwowzorem, np. wspomniany przez Mitchell syn Belli Watling wg McCaiga był o wiele starszy, matka Rhetta umiera, chociaż w samym PZW ma się świetnie itp. Trzeba przyznać, że Alexandra Ripley ma nad McCaigiem jedną przewagę: PRZECZYTAŁA PZW, więc choć wiele można jej zarzucić, to przynajmniej nie popełnia takich pomyłek związanych samą treścią powieści. Natomiast szanowny pan pisarz przyznał się, że nim dostał zlecenie, nie znał losów Scarlett i był nawet zaskoczony, jak dobrze jest to skonstruowana postać. To wiele tłumaczy. Przede wszystkim to, że w Rhetcie jest zaskakująco mało samego Rhetta i jeszcze mniej Scarlett. Zamiast tego dużo miejsca poświęcono siostrze głównego bohatera, Rosemary i jej życiu miłosnemu (które trochę stanowi odwróconą historię Scarlett, czyli od bad boya do ciepłych kluch), Belle Watling i stworzonemu przez MacCaiga Tunisowi Bonneau. Mam wrażenie, że autor po prostu nie wiedział jak poprowadzić naszą ulubioną postać, więc po prostu unikał pisania o niej jak tylko mógł. Problem w tym, że to nie jest to, czego oczekiwał czytelnik, tym bardziej, że nowe osoby w naszej ukochanej opowieści są głównie nudnymi intruzami: „Co mnie obchodzi jakiś tam Andrew Ravanel, dawać mi tu Scarlett i Rhetta!”. Co ciekawe, w oryginale niniejszy fanfik nosi tytuł Rhett Butler’s People (podkreślenie moje), który wydaje mi się zdecydowanie trafniejszy. Do pewnego momentu powieść jest przede wszystkim nużąca, skoro to właściwie znana nam historia opowiedziana innymi słowami. Ostra jazda zaczyna się, gdy przytoczone zostają listy Melanii Wilkes do Rosemary. W tym momencie musiałam odetchnąć i przejść się dwa razy po pokoju. Co tam się takiego znalazło? Oto cytaty (ostrzegam, mocny towar):
Bo kiedy sama dowiedziałam się, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, uznałam, że zadowolę się czułością związaną z aktem miłosnym. Ashley jest czułym mężem, tyle że z braku — wybacz określenie — »romantycznej przemocy« podczas tegoż aktu — pisząc te słowa, aż się rumienię — nasza namiętność ginie z roku na rok, z braku zmian miesiące mijają niepostrzeżenie. Wiem, porządna kobieta nie powinna łaknąć żarliwych objęć męża, ale…”. (...) Czasem spotykam córkę Twojego dawnego ekonoma, Belle Watling. Moja droga, ja znam tylko dotyk Ashleya, który szafuje pieszczotami i bardziej dba o to, by dawać przyjemność, niż ją brać. Rozważałam czy nie zapytać jej (choć się nie zdobyłam), jak to jest mieć tylu mężczyzn, i czy wszyscy są tacy sami? (...) Och, Rosemary, minęło osiem lat osiem długich lat, odkąd doktor Meade powiedział Ashleyowi, że nie wolno mi zajść w kolejna ciążę. Wiem, że powinnam odsunąć pożądanie na bok, ale nie potrafię. Czasem Ashley robi lub mówi coś, czasem światło tak padnie, że dosłownie płonę, żeby mnie porwał w ramiona! Ależ on jest przystojny! Istnieją sposoby, które pozwoliłyby na intymności bez niepożądanych przez nas konsekwencji, ale Ashley, mój kochany Ashley, jest za porządny a kiedy raz ośmieliłam się o nich wspomnieć, spłonął rumieńcem koloru azalii Pitty i zaczął się jąkać (choć nigdy się nie jąka), aż w końcu wyznał: ,,Dżentelmeni nie stosują takich wynalazków!". Jestem pewna, że Belle je zna i powiedziałaby mi, gdybym odważyła się zapytać.
Nic z tego nie zmyśliłam. Nie byłabym w stanie wpaść na taką obrzydliwość. To się dzieje naprawdę: pan McCaig uznał, że dobra, skromna Melania, Melania, która czuła się niekomfortowo w obecności obcych mężczyzn mogłaby napisać taką epistołę. Jak mam to skomentować, nie używając obelżywych słów względem niedawno zresztą zmarłego pisarza? Przyszłym autorom fanfików do PZW proponuję opisać namiętny związek Melanii z Belle Watling, jeśli mamy brnąć w tego typu absurdy.
Od tego momentu zaczyna się koszmar. Widocznie McCaigowi nie chciało się za wiele już pisać, więc postanowił załatwić sprawę szast-prast kolejnym listem Melanii, zaledwie wspominając w nim o śmierci Bonnie, a zupełnie pomijając wypadek Scarlett na schodach. A przecież to było kluczowe wydarzenie dla relacji państwa Butler! W moim przekonaniu, zamiast poświęcać czas całkowicie niepotrzebnej historii Rosemary, zdecydowanie należało opisać stan psychiczny Rhetta, jak powoli jego uczucie do Scarlett zaczęło właściwie umierać, czego nie otrzymaliśmy w samym PZW. I to byłoby właściwym, interesującym uzupełnieniem oryginalnej historii. Ale po co, lepiej znowu dowalić pochutliwą Melanią:
Doktor Meade wini Ashleya za moją ciążę. Ashley jest dżentelmenem,a żaden dżentelmen nie przyzna, że jego słabowita żona okazała się Salome, która tak skusiła wdziękami bezbronnego mężczyznę, że nie potrafił jej się oprzeć. Tak droga przyjaciółko, wyznaję, że ta nieprawdopodobna historia nam się zdarzyła, bo niezbyt urodziwa dziewczyna w mojej osobie potrafi, gdy trzeba, zmienić się w prawdziwą Salome! (...) Kiedy mój targany winą Ashley wrócił do domu, nie dałam mu okazji do usprawiedliwień, bo powitałam go uściskiem, zapewne bardziej żarliwym i znajomym niż Scarlett. Ashley straszliwie pragnął złożyć mi wyznanie, aż mu drżały usta. Udaremniłam jednak próbę jego wyznania pocałunkiem.
Dalej następuje znane nam „Frankly, my dear, I don’t give a damn” i ciąg dalszy historii - ten na który czekają fani. Scarlett wraca do Tary, tam okazuje się, że posiadłość popadła w ruinę, a ponadto ktoś próbuje zaszkodzić jej mieszkańcom. Nękana Scarlett wysyła list z prośbą o pomoc do swojego bądź co bądź męża. Rhett postanawia przerwać swoje ostatnie zajęcie – łajdaczenie się po spelunach gdzieś w Europie i przyjechać do żony. Tam dochodzi do turbopojednania, tak zupełnie bez wyjaśnienia sobie pewnych spraw, bo po co. Okazuje się, że ojciec Belle Watling w zemście za śmierć zabitego w pojedynku syna chce dopaść Rhetta. Zamiast tego zabija swoja córkę, która zasłania własnym ciałem Rhetta. Koniec i bomba, kto przeczytał ten trąba.
Czytając wciąż wydawało mi się, że mam do czynienia z tworem z fanfiction.net jakiejś przeciętnej aŁtoreczki przekonanej, iż TWORZY LITERATURĘ. Stąd też pojawiają się takie zabiegi jak inwersja czasowa czy przytaczanie listów bohaterów, a charakter Melanii zmieniła, bo przecież dobrzy i skromni ludzie nie istnieją, odcienie szarości, reinterpretacja bohatera, bla bla bla. Mam wrażenie, że mimo wszystko Alexandra Ripley postąpiła z czytelnikami nieco uczciwiej i że była wręcz samoświadoma, że napisała kioskowe czytadło. Ponadto, Scarlett na upartego da traktować jako osobną historię i czytać bez znajomości PZW. Natomiast w przypadku McCaiga nie jest to w ogóle możliwe, tym bardziej, że wiele zostało skrócone czy pominięte. Warto dodać, że Rhett Butler’s People to nie jedyny fanfik jego autorstwa. McCaig stworzył także dzieło pt. Ruth’s Journey, w którym przedstawił losy Mammy, piastunki Scarlett. W moim przekonaniu to obrzydliwy przykład żerowania na cudzej twórczości. Równie dobrze można by było napisać powieść o innej niewolnicy, ale to by się przecież nie sprzedało. Warto również nadmienić, że McCaig w Rhecie Butlerze nie uciekał tak jak Ripley od tematu wojny secesyjnej, a nawet próbował polemizować z Mitchell w kwestii wojny secesyjnej i Ku Klux Klanu, jednakże w moim przekonaniu wypadło to nieco blado; cóż, nie pisał swojej powieści przez dziesięć lat.
Zastanawia mnie jeszcze, dlaczego i Ripley, i McCaig musieli napchać do swoich ficzków tyle obrzydliwości? W Scarlett podglądanie kobiet, tutaj Melania-rozpustnica. Przecież to nawet ciekawe i przyjemne do czytania nie jest ani nie sprawia, że tekst staje się dojrzalszy i lepszy literacko. Chciałabym także zapytać polskiego redaktora, który pracował dla wydawnictwa Albatros przy wydawaniu Rhetta..., dlaczego w tzw. „momentach” głos głównego bohatera stawał się chrapliwy. Nie wiem, jakie słowo było użyte w amerykańskim oryginale, ale chrapliwy nie brzmi dobrze. To jakiś epitet stały czy ki diabeł? Chcielibyście mieć chrapliwego amanta? Ja też nie. Bardziej by pasowało słowo ochrypły. Większych wpadek nie dostrzegłam, chociaż spotkałam się z opiniami w internecie, iż pojawiały się błędy ortograficzne. Widać nie czytałam tak wnikliwie; wybaczcie mi, po prostu miałam już dość.
Jak już wspomniałam, Donald McCaig niedawno, bo w listopadzie 2018, zmarł, dlatego na koniec tej recezjoanalizy pozostaje mi tylko westchnąć: Panie Boże, wybacz mu tę książkę. Mam także nadzieję, że po raz ostatni zmagam się tutaj z oficjalną kontynuacją PZW (bo fanfiction nieoficjalne jest mi właściwie obojętne). Spadkobiercy Margaret Mitchell, nie wpadajcie już więcej na takie głupie pomysły.