Czy uchował
się na tym świecie ktokolwiek, kto nigdy w życiu nie słyszał o Przeminęło z wiatrem (obojętnie czy na
myśli mamy powieść Margaret Mitchell, czy obsypany nagrodami film)? Jestem
święcie przekonana, że nie. I każdy z pewnością ma jakieś mgliste pojęcie, jak
ta historia się kończy i co może się z tym wiązać.
Wspaniałe okropne zakończenie
Jeśli
ktoś by ode mnie pożyczył egzemplarz powieści, zauważyłby, że ostatnie strony
są dziwnie pomarszczone, jakby ktoś pokropił je wodą. Nie mam zwyczaju czytać
książek w toalecie,więc nasuwa się tu jedyna logiczna odpowiedź: to ślady po
wyschniętych łzach! Finał Przeminęło…
przyprawił mnie przy pierwszym czytaniu o
kilka tygodni rozpaczy: „Ale jak to? Dlaczego…? Nieeeeee, jaaaaaa taaaaak nie
chcę! Chlip, chlip!”. Po jakimś czasie powtórzyłam lekturę, mając nadzieję, że
tym razem wszystko dobrze się ułoży. I znowu, któż by mógł się spodziewać,
spotkało mnie rozczarowanie. Wtedy (byłam czternastoletnim, wrażliwym
dziewczęciem) miałam do Margaret Mitchell ogromną pretensję. Teraz uważam, że
takie rozwiązanie jest najlepszym, jakie mogła wymyślić autorka dla swoich
bohaterów. Po pierwsze: to oczywista konsekwencja tego, co się wydarzyło w końcowej
części powieści; relacje Scarlett i Rhetta były w tym momencie nie do
odratowania [SPOILER zaważyła
zwłaszcza śmierć Bonnie i późniejszy alkoholizm Rhetta], a happy end w tej sytuacji to po prostu
idiotyczny harlekinizm. Ponadto dzięki takiemu zabiegowi o tej opowieści po
prostu nie da się zapomnieć; poruszony czytelnik będzie rozmyślał, łkał,
tworzył alternatywne wersje wydarzeń i własne dalsze ciągi historii, dla
których zresztą Mitchell zostawiła idealną furtkę. No właśnie, dalsze ciągi…
Fanfiction czyli jak miłośnicy sklejają złamane serduszka
Sama Mitchell
na wszelkie pytania o kontynuacje stanowczo odpowiadała: nie, żadnych nie
będzie! Może się to wydawać dziwne, zważywszy na sukces Przeminęło z wiatrem; sequel na pewno przyniósłby autorce ogromne
zyski. Ponoć pisarka zastanawiał się nad stworzeniem kolejnej powieści, w
której ukazałaby szerzej losy pobocznych bohaterów poprzedniej (prawdopodobnie
byliby to Tarletonowie). Wszelkie plany literackie zostały jednak
zaprzepaszczone przez pewnego pijanego taksówkarza – Mitchell zginęła w wypadku
samochodowym, nie napisawszy żadnej innej książki poza tą jedną jedyną (ale za
to jaką!). Miłośnicy wzięli zatem sprawę
we własne pióra, tworząc swoje kontynuacje. Co ciekawe, na platformie fanfiction.net Przeminęło
z wiatrem wciąż mieści się w dwusetce najpopularniejszych książek (w
seriwsie tym umieszczono prawie tysiąc opowieści o Scarlett), choć powieść ta
liczy sobie 82 lata! To całkiem niezły wynik, mimo że wypada blado w porównaniu
z Harrym Potterem. Ficzki te są
bardzo różne: alternatywne wersje wydarzeń z powieści, kontynuacje „na smutno” i
„na szczęśliwie”. Znalazłam jeden bardzo ładny tekst po polsku pt. Zielone kolczyki[1]. Przeczytałam także
kilka po angielsku, ale chyba miałam pecha, bo trafiłam w większości na
opowiadania przypominające grę The Sims:
domek umeblowany, simowie, znaczy się Rhett i Scarlett, w dobrych relacjach, to
nie pozostaje nic innego do roboty niż interakcja „Postaraj się o dziecko”. Nie mam jednak żalu do amatorów;
wszak piszą dla rozrywki, bez profitów pieniężnych. Zupełnie inne podejście mam
natomiast do fanfiction oficjalnie wydanego. Czyli w książkach. Na papierze. Z
pozwoleniem spadkobierców Mitchell.
|
Wydanie z biblioteki, z którego korzystałam było brzydkie, pozbawione obwoluty, więc obrazek pożyczyłam stąd |
Jutro nadeszło?
I tak po tym
przydługawym wstępie wreszcie możemy przejść do rzeczy. Otóż spadkobiercy Mitchell,
chcąc zatrzymać prawa autorskie do Przeminęło
z wiatrem, postanowili zezwolić na wydanie oficjalnego sequelu po ponad
pięćdziesięciu latach od opublikowania pierwowzoru. Trudnego zadania, jakim
jest stworzenie dalszego ciągu historii Scarlett, podjęła się pisarka Alexandra
Ripley. Podobno, aby właściwie się
przygotować, autorka przeczytała powieść sześć razy, sporządziła
szczegółowe notatki, a nawet przepisywała fragmenty ręczne, by „fizycznie
poczuć styl Mitchell”… [2] Jak wyszło? Cóż, niektóre książki wystarczy tylko
streścić, a zaorają się same. I tak, niestety, jest właśnie w przypadku Scarlett. Kontynuacji „Przeminęło z wiatrem”.
Przyjrzyjmy się zatem wspólnie temu dziełu literackiemu.
Ciotka Lokomotywa przeczyta, żebyście Wy nie musieli
Powieść
Alexandry Ripley zaczyna się prawie w tym samym momencie, w którym swoją
bohaterkę pozostawiła Margaret Mitchell. Nim Scarlett znajdzie się w ukochanej
Tarze, musi przetrwać pogrzeb Melanii, będąc pod ostrzałem nienawistnych
spojrzeń matron z Atlanty. W domu nie znajduje jednak ukojenia, gdyż umiera
schorowana piastunka Mammy, jedyna bliska osoba. Scarlett powraca do Atlanty.
Przeżywa kilka miesięcy w swoistym zawieszeniu, by w końcu odnaleźć rozwiązanie:
pojedzie do Charlestonu, do rodziny Rhetta. Postanawia zaprzyjaźnić się z
tamtejszą socjetą, zdobyć zaufanie pani Butler i w ten sposób odzyskać miłość
męża. Rhett nie jest jej jednak przychylny; zmusza ją do zawarcia umowy, wg
której Scarlett zostanie w Charlestonie do końca sezonu; podczas tego czasu
będą udawali przykładne małżeństwo. Po tym okresie Scarlett wyjedzie i w zamian
za zgodę na separację dostanie pół miliona dolarów w złocie. W międzyczasie
Scarlett i Rhett wybierają się pożeglować na łódce, lecz zaskakuje ich
niespodziewany sztorm. Uchodzą z życiem, a w związku z tym wzbierają w nich
tłumione uczucia i dochodzi pomiędzy nimi do zbliżenia. Gdy wycieńczona Scarlett
dochodzi do siebie otrzymuje od Rhetta list, w którym Rhett oświadcza jej, że
muszą się rozstać. Wściekła bohaterka wyjeżdża do Savannah do wiekowego dziadka
Robillarda. Nie znajduje jednak wspólnego języka z nadmiernie dystyngowanym
staruszkiem; o wiele lepiej czuje się wśród swojskich O’Harów, swoich
irlandzkich krewnych. Jej szczególnym przyjacielem zostaje Colum, ksiądz
katolicki. Scarlett postanawia pojechać do Starego Kraju, do ojczyzny ojca. Na
statku w drodze do Irlandii odkrywa, że zaszła w ciążę (na razie streszczam,
pastwić się będę później!). W Irlandii bawi się wspaniale; sielankę przerywa
straszliwa wiadomość: Rhett przeprowadził rozwód i poślubił Annę Hampton,
przyjaciółkę z Charlestonu. Scarlett decyduje nie informować go o dziecku, osiąść w Irlandii jako wdowa i przywrócić świetność rodzinnej posiadłości. Osiąga to ciężka pracą. Zostaje nawet głową rodu, co wyraża się w pełnym szacunku przydomku „
Ta O’Hara” (tak,
w książce było pogrubione). Scarlett odkrywa swoją prawdziwą irlandzką naturę,
zrzucając gorset. Przy porodzie pojawiają się trudności: z powodu warunków
pogodowych lekarz nie dociera; miejscowa czarownica dokonuje cesarskiego
cięcia. Wszystko kończy się pomyślnie przybyciem na świat Kasi O’Hary zwanej
Kicią ze względu na zielone oczy. Jednakże w wyniku komplikacji przy porodzie
Scarlett nigdy więcej nie będzie mogła mieć dzieci. Gdy córeczka zostaje
odchowana, Scarlett zostaje przedstawiona angielskiej socjecie, gdzie robi
furorę. Traci przez to przychylność Irlandczyków, gdyż w tym uniwersum Anglicy
pełnią rolę Jankesów, znaczy się znienawidzonego okupanta. Ponadto oświadcza
się jej Lord Felton, licząc, że z tego związku urodzi mu się silny dziedzic.
Pogodzona z utratą Rhetta Scarlett przystaje na tę propozycję, jednakże Anna
Butler de domo Hampton umiera, dzięki czemu Rhett przyjeżdża do Irlandii po
Scarlett. Rozsierdzeni Irlandczycy podpalają irlandzki dom Scarlett w akcie
zemsty za kontakty z Anglikami, co nie burzy ogólnego happy endu. Koniec.
Przyznajcie
się, ile razy uderzyliście dłonią o czoło, czytając powyższy skrócony opis
wydarzeń? Jesteście w stanie wyobrazić, co ja czułam bezpośrednio obcując z
tymże niezwykłym dziełem literackim? A może mi nie wierzycie?
|
Ilustracja z książki |
Wszystkie
grzechy Alexandry Ripley
Jakie
losy dla Scarlett i Rheta wymyśliła Alexandra Ripley, już wiemy. Zresztą,
szczęśliwe zakończenie było zupełnie do przewidzenia – po cóż by pisać smutne
fanfiction, wszak nie ma potrzeby sprawiać kolejnej przykrości biednym
czytelnikom Przeminęło z wiatrem. Przynajmniej
tak wynika z założenia. Problem w tym, że dla każdego prawdziwego miłośnika nieśmiertelnej
powieści powyższy „apokryf” jest po prostu katastrofą. Przede wszystkim, Ripley nie
umiała zachować oryginalnych charakterów – Scarlett zupełnie nie przypomina
samej siebie, zwłaszcza w części „irlandzkiej”. Jakoś nie chce mi się wierzyć,
że mogłaby ona dobrowolnie porzucić dobrobyt i własną wygodę na rzecz przywracania
świetności rodzinie O’Harów. Ponadto w rozwoju tej postaci brakuje
konsekwencji; Scarlett ulega pochlebstwom Anglików, co samo w sobie jest bardzo
kanoniczne (w pierwowzorze przyjaźniła się ze Scallawagami, czyli hołotą), ale
w momencie, gdy niby dojrzewa, zmienia system wartości, powinna przecież
pamiętać, że zadawanie się z okupantem kończy się ostracyzmem jak miało to
miejsce w Atlancie. Rhetta jednak autorka skrzywdziła zdecydowanie bardziej.
Mam wrażenie, że Ripley zupełnie zignorowała jego charakterystykę w końcowych
rozdziałach Przeminęło…, bazując tylko
na filmowej wersji tego bohatera. Całkowicie przeoczyła fakt, że Rhett w finale
książki nie jest już przystojnym amantem, a zgorzkniałym zmęczonym człowiekiem,
który utracił sens życia. Zamiast tego Ripley pokazuje Rhetta zabiegającego o
uznanie charlestońskiej socjety. Totalnie amputowała mu również jego
charakterystyczne zgryźliwe poczucie humoru; dialogi Butlera z innymi nie dość,
że są nieśmieszne, to jeszcze w dodatku potwornie niesmaczne:
– Scarlett jest omal nieprzytomna ze strachu z
powodu tego Jankesa buszującego po sypialniach- odezwał się Rett, kiedy Alicja
dała już upust fali wspomnień. – Mam nadzieję, że nie poczujesz się szczególnie
speszona ty poruszę tę kwestię jako stary przyjaciel, który usiłował zaglądać
ci pod sukienka kiedy miałaś jeszcze pięć lat..
–Mogę
rozmawiać o czym tylko chcesz pod warunkiem, że zapomnisz o mojej młodzieńczej
antypatii wobec bielizny- Mrs. Savage zaniosła się gromkim śmiechem. Prawie przez rok
byłam przyczyną rozpaczy całej rodziny. Tak, teraz to śmieszne... Ale ta afera z
jankeskim intruzem wcale nie jest zabawna. W końcu ktoś kiedyś nie wytrzyma i
widząc pociągnie za spust, a wtedy to już tylko diabłu będzie do śmiechu.(...)Rett
uśmiechnął się.
– Wiem, że
mogę ci wierzyć.(…)
– Byłeś okropnym łobuzem.
– A ty wstrętnym dziewuszyskiem. Powinienem był
cię polubić, nawet wtedy, gdy już zaczęłaś nosić bieliznę.
–Powinnam
była cię polubić, nawet gdybyś nie polubił mnie. Zaglądałam ci pod dziecinną
sukienkę niemało razy, ale niczego nie zauważyłam.
–Litości, droga Alicjo. W ostateczności
możesz mówić, że nosiłem kilt. Uśmiechnęli
się łobuzersko, po czym Rett przystąpił do zadawania kolejnych pytań.
Gadaninie o bieliźnie w
eleganckim towarzystwie, serio? Alexandra Ripley kompletnie nie rozumie
obyczajów elity towarzyskiej z Południa (ale do gorszego przykładu anachronizmu
jeszcze dojdziemy). Nie przypadkowo wybrałam własnie ten cytat. Chciałam również
wspomnieć o licznych wątkach-zapychaczach występujących w tejże powieści. Skoro
zakończenie jest do przewidzenia, Ripley stara się je odsunąć jak najdalej
jakby chciała, by jej Scarlett dorównało
objętościowo pierwowzorowi albo po prostu płacili jej od zapisanej strony. Jednym z
takich zapychaczy jest intryga z jankeskim żołnierzem, podglądającym charlestońskie
damy nocą w ich pokojach. Okazuje się, że napastnikiem, był chłopak, który „nie
radził sobie z dojrzewaniem”, w związku z czym Rhett zabiera go do burdelu. Mnie
już naprawdę brakuje słów, by skomentować, jak bardzo jest to obleśne. Nie
wnosi to nic do fabuły, poza doprowadzeniem czytelnika do umarnięcia z zażenowania.
Styl Ripley w momentach typu „wow, wow, XIX wiek
pełen hipokryzji, autorka taka odważna, wow wow, prawda taka brutalna, wow wow”
jest po prostu oblechowaty. Kolejny przykładzik:
[Znajoma
Scarlett przychodzi, by wytłumaczyć jej, dlaczego wzbudzanie zazdrości w mężu
poprzez flirtowanie z innym mężczyzną nie jest dobrym pomysłem]
–Dobrze. Wobec
tego zachowuj się jak dama. Spotykaj się z Middlestonem gdzieś po południu,
lecz nie dopuszczaj do tego, by twój małżonek, żona Courtneya i wszyscy
spoglądali na was niczym na psa i sukę, parzących się w tempie walca.
Scarlett
pomyślała, że nic jeszcze ją tak nie
przeraziło, jak słowa Salomei Brewton. Lecz już następne zdanie dowiodło jej,
jak bardzo się myliła w swych sądach przyjaciółka.
–Powinnam
cię ostrzec, w łóżku marna z niego pociecha. Na sali balowej zachowuje się jak
Don Juan, lecz kiedy ściągnie spodnie i zdejmie frak, zachowuje się jak kiep.To mówiąc,
sięgnęła po czajniczek .–Jeśli zamierzacie ciągnąć to
dłużej, uważajcie, bo jesteśmy w stanie wygarbować wam skórę... Zechciej,
proszę, nalać mi herbaty.
Przejdźmy teraz do najdurniejszego wątku, jaki w
tej abominacji się pojawił. Z pewnością domyśliliście się, że mam na myśli tutaj
rozwód i ponowne małżeństwo Rhetta.
Scarlett,
pogrążona we własnych myślach, słuchała jednym uchem, gdy nagle imię Retta z
powrotem przykuło jej uwagę. Bart zachichotał. Właściwie opowiadał ploteczkę,
którą Sally podała mu w ostatnim liście. Wprawdzie Rett to chłop nie w ciemię
bity, lecz, jak się wydaje, wpadł w sidła, które kobiety zwykły zastawiać jak
świat stary. Otóż, jakiś sierociniec wybrał się na wycieczkę do jego wiejskiej
posiadłości, a kiedy przyszła pora powrotu, okazało się, że jedna sierotka
zginęła. Cóż było począć? Rett wybrał się z wychowawczynią na poszukiwania.
Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie, dziecko znaleziono, ale dopiero
gdy zmrok zapadł. Wychowawczyni, jako panna, została więc skompromitowana w
oczach towarzystwa i Rett, by oszczędzić jej hańby, musiał ją poślubić.Najlepsze zaś
z tego wszystkiego było to, że kiedyś, przed laty, Rett uciekł z miasta, gdy
przyszło mu dopełnić podobnego zobowiązania wobec innej dziewczyny, z którą
także dopuścił się niedyskrecji.
CO DO CHOLERY? Jeśli tej nędznej imitacji Rhetta zależało
na dopasowaniu się do konwenansów, to w
życiu nie mógł się rozwieść ze Scarlett (zwłaszcza, że znał ją cały Charleston!), ani tym bardziej poślubić innej kobiety. Dla samej Anny związek z rozwodnikiem byłby śmiercią towarzyską.
Jeżeli Ashley
kocha ją, nie zechce przecież żyć z Melanią. O rozwodzie jednak także nie można
było myśleć, Ellen i Gerald, gorliwi katolicy nigdy by nie pozwolili jej
poślubić rozwiedzionego mężczyzny. Znaczyłoby to, że wyrzeka się Kościoła!
Scarlett rozmyślała nad tym i postanowiła, że jeżeli dojdzie do wyboru między
Kościołem a Ashleyem wybierze Ashleya. Ale, ach, jaki to będzie skandal!
Rozwodnicy byli na indeksie nie tylko Kościoła, ale i towarzystwa.
Rozwiedzionych nie przyjmowano nigdzie. Ona jednak gotowa była poważyć się dla
Ashleya i na to. Wszystko była w stanie dla niego poświęcić ( Margaret Mitchell Przeminęło z wiatrem, tłum. Celina
Wieniewska).
Tego sympatycznego fragmenciku Przeminęło…, chyba pani Ripley nie przepisywała. A wielka szkoda, bo może BYŁOBY WARTO. Mimo
to Ripley popełnia parę „plagiatów” z Mitchell; najważniejszym jest chyba
postać Anny Hampton, która zostaje wprost określana jako „druga Melania” i poza
tym nic o niej nie wiemy. Zresztą, druga pani Butler w dogodnym momencie, gdy
już autorce przestaje być potrzebna, umiera (czyli znów mamy do czynienia z
zapychaczem). A przecież rywalka Scarlett powinna być prawie równie barwna!
Ponieważ Ripley wyciągnęła Scarlett z Atlanty, nie
zrobiła już więcej innym bohaterom Mitchell krzywdy. Jednak ci stworzeni przez
nią, są kompletnie nieinteresujący. Irlandzcy O’Harowie zlewają się w jedno.
Natomiast córeczka Scarlett, Kicia, jest OOOOOCZYYYYYWIIIIIŚCIEEE
najśliczniejsza, najmądrzejsza i już jako czteroletnie dziecko chodzi prawie samopas
po miasteczku, bo jest taka niezwykła i niezależna, wow wow (kanoniczne dzieci
Scarlett zostają prawie wymazane, widać nowo odkryta miłość macierzyńska ich nie
objęła). Ripley starała się także nadać swojej powieści rys historyczny poprzez
umieszczenie wątku irlandzkiego powstania przeciw Anglikom. Nie udało się jej
jednak powtórzyć Mitchell; w porównaniu z niemalże „kronikarstwem” zawartym w Przeminęło…, wypada to po prostu blado. Ponadto, wszystko kończy się szczęśliwie i co właściwie w związku z tym? O
wiele bardziej niż wydumanych przygód Scarlett poza Ameryką byłabym ciekawa
tego, w jaki sposób układałoby się wspólne życie Scarlett i Rhetta, jak udało
im się pogodzić, odnaleźć wspólny język i wybaczyć lata wzajemnego krzywdzenia
się. Ale taki sequel musiałby napisać ktoś uzdolniony literacko, z ambicjami, ktoś, kto umiał by to przedstawić w sposób psychologicznie prawdopodobny, czyli zupełne przeciwieństwo Alexandry Ripley. Ale żeby nie brzmieć zupełnie jak przebrzydły hejter, dopowiem tylko, że pojawiło się w Scarlett kilka przyjemnych motywów takich jak prośba Mammy, by ją pochować w czerwonej halce, powrót Tony'ego Fontaina czy refleksje Scarlett o swojej matce. Problem w tym, że to, co przyzwoite literacko, niknie w obliczu tych wszystkich debilizmów fabularnych. A gdyby Ripley po prostu chciało się trochę pomyśleć, a nie dokładać dramatyzmu, wyszło by z tego całkiem przyjemne czytadło.
Czy leci z nami korekta?
Polski wydawca
(Atlantis, Warszawa 1991, tłum. Robert Reszke, z tego wydania pochodzą wszystkie
cytaty zawarte w niniejszej recenzji) bardzo próbował przekonać czytelników, że
jest to prawdziwa książka, a nie głupawy romansik z kiosku. Na pierwszy rzut
oka to działa: twarda oprawa, obwoluta, całkiem przyjemnie ilustracje… Możemy jednak
się rozczarować, czytając już sam początkowy rozdział: wita nas tam w samym
pierwszym zdaniu błąd logiczny: To się zaraz
skończy, potem wróci do Tary – z tego zdania wynika, że pogrzeb skończy się
i dalej tenże pogrzeb pojedzie do Tary. Brawo. Dalej jest już tylko gorzej:
literówki, łatwe do wyeliminowania powtórzenia, inne błędy składniowe, nagminne
używanie niepoprawnej formy „perfuma” zamiast właściwej „perfumy”… Ponoć
korekty dokonała Kamila Mieszkowska, ale najwyraźniej nie przejmowała się za
bardzo swoją praca (albo chciała skończyć jak najszybciej obcowanie z tym
fanfikiem). Ciekawe, czy w nowszym wydaniu (wyd. Albatros 2008) zostało to
poprawione?
|
Nie kłamię, tak było! |
Na zakończenie
Czy mogło być
gorzej? O tak, zawsze może być! Miniserial powstały na podstawie Scarlett to jeszcze większe zażenowanie
dla odbiorcy (nie będę tego już opisywać, to nie jest na moje nerwy). Komuś
jednak może się to dzieło spodobać, a będą to ci, którzy oczekiwali po Przeminęło… czystego romansu, a nie
solidnego dramatu wojennego. Mimo to, uważam, ze takich dopisków do klasycznej
literatury nie powinno się publikować w formie książkowej, bo, jak widać po Scarlett, skutek może być bardzo zły.
Idealnym miejscem na to jest fanfiction.net czy inne tego typu platformy. Po co
marnować papier, skoro Internet wszystko zniesie?
Uff, ktokolwiek w ogóle tutaj dotarł? Obiecuję, że
więcej nie będę nikogo męczyć takimi obszernymi elaboratami, ale tym razem
musiałam spisać wszystko, co mi leżało na serduszku. A może mylę się i istnieją
dobre sequele dopisane do klasycznych dzieł przez innych autorów? Czekam na
komentarze odważnych ludzi!
Przypisy
[2] Ellen F. Brown i John Wiley Junior "Przeminęło z wiatrem". Od bestselleru do filmu wszech czasów, Warszawa 2013
PS Istnieje inny dalszy ciąg Przeminęło
z wiatrem wydany w Polsce, napisany tym razem przez mężczyznę, a jest to
mianowicie „Rhett Butler” autorstwa Donalda McCaiga. Niech no tylko to kiedyś wpadnie
w moje ręce..!
PS2 „Moje” losy Scarlett i Rhetta zależą od humoru. Kiedy jestem
wesoła, oni na pewno się godzą (w jaki sposób - nie mam pojęcia). A kiedy mi smutno, to Rhett ginie pod szynkiem
w bójce, rzecz jasna z imieniem Scarlett na ustach.