sobota, 24 sierpnia 2019



Wielkie historie miłosne mogą nie mieć końca. Ale co muszą mieć nieodzownie – to początek.  Tak pisała Małgorzata Musierowicz w Kłamczusze. A tak się składa, że coś na ten temat wiem, bo wielu lat jestem zakochana. W malarstwie. Ale jak to? No tak. I przyznam się nawet, że od pierwszego wejrzenia, a była nim pewna szczególna książka z obrazkami, o której dziś Wam opowiem.

               Jeśli w Waszych domach dominują poglądy raczej konserwatywne, Waldemara Łysiaka najprawdopodobniej nie trzeba Wam przedstawiać – popatrzcie do Waszych biblioteczek, może gdzieś tam na półce stoją sobie cichutko Mitologia świata bez klamek czy Salon. Stulecie kłamców. Tak było w moim przypadku; jakoś tak zawsze kojarzyłam tego autora ze względu na charakterystyczne okładki jego książek, nawet nie przeczytawszy ich. Tym, którym raczej nie po drodze z tradycjonalizmem, objaśnię, że Łysiak jest z jednym najbardziej znanych prawicowych publicystów; obecnie jego felietony możecie przeczytać na ostatniej stronie tygodnika Do rzeczy. Gdyby jednak pisarz zajmował się tylko polityką, raczej nie przyciągnąłby mojej uwagi. Jeśli mam być szczera, zupełne nie polecam Wam jego publicystyki, szczególnie tej najnowszej (ale o tym będzie później).
               Szczególne miejsce w twórczości Łysiaka zajmują eseje dotyczące sztuki i historii zebrane w tomach Wyspy zaczarowane, MW, Wyspy bezludne. Ponadto wykładał historię kultury i cywilizacji na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej; w 1992 r. został relegowany z uczelni, jak sam twierdzi, za swoje antykomunistyczne poglądy (jeśli to prawda, a nie dorabianie sobie legendy o własnym męczeństwie, jest to skandal i granda!). Jednakże, żyjemy na najlepszym z możliwych światów (Leibniz) oraz wszystko dzieje się po coś (Ciotka Lokomotywa), zatem z pozornej wielkiej krzywdy Łysiaka wynikło coś dobrego. Otóż pisarz spełniał się pedagogicznie dotąd jako nauczyciel akademicki. Swojej posady został pozbawiony, a potrzeba dzielenia się miłością do malarstwa pozostała. I tak powstało ogromne dzieło liczące osiem tomów pod tytułem Malarstwo białego człowieka. Cóż za rasistowski tytuł! - krzykniecie oburzeni. Hmm, może to i racja, wszak równie dobrze treść tej rozprawy oddałyby nazwy, dajmy na to Malarstwo iluzjonistyczne czy Od Giotta do Gervexa (tu by nawet ładna aliteracja wpadła!), ale byłyby one pozbawione kontrowersji, a zatem przemknęłyby zupełnie niezauważone,
               MBC to zbiór esejów poświęconych przede wszystkim, któż by się spodziewał, malarstwu, a także szeroko pojętej kulturze. Podzielone jest ono na rozdziały, w których na początku zostaje skrótowo opisany artysta, a później bardziej szczegółowo jego dzieła, najczęściej trzy obrazy. Pewnie pomyślicie, że nic w tym szczególnie zaskakującego i odkrywczego, w końcu na rynku można znaleźć od groma publikacji o sztuce, kto to w ogóle kupuje, pewnie jakieś egzaltowane dziewczynki z pociągami na głowie, przecież malarstwo to nuda, czym tu się zajmować, same gołe baby albo jakieś, kurczę, krajobrazy, no tak, szaleńców nie sieją… – taki strumień myśli można ciągnąć bez końca. Jeśli odgadłam przed chwilą Wasze zdanie na temat sztuki, to właśnie Wy jesteście adresatami MBC!
Piękna Dziewczyna czytająca książkę Fragonarda na okładce
VII tomu
              Autor we wstępie do pierwszego tomu tłumaczy, że chciałby w przystępny sposób nauczyć “czytania obrazów” tych, którzy dotąd nie mieli styczności ze sztuką w ogóle. Z tej przyczyny MBC nie jest rozprawą naukową; zdaniem autora takie prace skierowane są przecież do znawców. Kompletnemu laikowi potrzeba opracowania napisanego przystępnym językiem, bez najeżania tekstu terminami, wciągającego jak świetna powieść. I tym właśnie jest MBC; czytanie tego dzieła przypomina zwiedzanie muzeum ze wspaniałym przewodnikiem, który wie jak utrzymać uwagę odbiorcy, jak go rozbawić, a nawet wzruszyć. Łysiak lepi sylwetki artystów z anegdot, wszak sztuka nie istnieje sobie ot tak oderwana od rzeczywistego świata; za każdym obrazem kryją przede wszystkim LUDZIE ze swoimi historiami! Pisarz pokazuje, jak je odczytać z płócien. Czyni to w sposób subiektywny, nie kryjąc się ze swoimi bardzo osobistymi odczuciami względem dzieł, nie zapominajmy, że sztuka ma przecież oddziaływać na emocje; nieraz zdarzało się, że w trakcie lektury szybciej zabiło mi serce. Ponadto Łysiak często nie poprzestaje tylko na samym opisie obrazu, jego twórcy i epoki, w której powstał, ale także robi dygresje dotyczące literatury, cytuje poetów, odnosi się do muzyki, a nawet do współczesnej popkultury. Jego skojarzenia bywają nieraz naprawdę zwariowane, aż otwierałam czasami buzię ze zdziwienia. Nie będę jednak cytować, żeby nie zepsuć Wam frajdy, kiedy na takie smaczki sami natraficie. Bardzo ciekawy jest też dobór artystów; wiadomo, że w takim opracowaniu muszą się pojawić tacy giganci jak Michał Anioł, da Vinci czy Caravaggio (bo bez nich byłoby nomen omen łyso), ale autor sięgnął także dorobek malarzy, którzy nie funkcjonują szczególnie w świadomości osoby niezgłębiającej się w temat. Jak wspomniałam wcześniej, MBC dotyczy malarstwa iluzjonistycznego, czyli wywołującego wrażenie trójwymiarowości. Wraz z autorem przechodzimy przez prawie pięćset lat, od średniowiecza do końcówki XIX wieku (ale bez impresjonizmu!). Dzieła późniejsze często pojawiają się jako konteksty. Szalenie lubię minigalerie występujące niemal w każdym tomie, w których pokazany został jeden motyw (biblijny, mitologiczny itp.) na przestrzeni wieków; zawsze najbardziej ciekawi mnie, jak to jest, że ten sam temat można pokazać na tyle sposobów. 
               Jak wcześniej powiedziałam, pisarz postawił na przystępność, dlatego nie katuje czytelnika terminami, a jeśli już, to zostają one natychmiast wytłumaczone. Poza tym, na końcu każdego tomu znajduje się słowniczek. Pojawiają się często kolokwializmy czy nawet wulgaryzmy, które są bardzo charakterystyczne dla Łysiaka, podobnie jak makaronizmy. Stąd też te wszystkie vulgo, ergo, tout court, par excellence i inne rozpleniły się w moim nastoletnim idiolekcie; kiedy zajrzałam do swojej korespondencji z koleżankami z lat cielęcych, aż się przestraszyłam. Cóż, co wolno Łysiaku, to nie tobie, pędraku. Dobrze, że wyrosłam z tego naśladownictwa. Oczywiście, grubiańska dosadność autora nie wszystkim przypadnie do gustu, jednakże zdarzają się także w MBC fragmenty, które są po prostu piękne, a w połączeniu ze wspaniałymi dziełami sztuki odbierają dech.
Jak działa MBC w praktyce. A tak na serio to fragment obrazu Hieronima Boscha Leczenie głupoty, ok. 1494, reprodukcja stąd
               Można spotkać się z zarzutami, że MBC to nic innego jak malarski Pudelek, ale w moim przekonaniu nic złego. Przecież od czegoś należy zacząć swoją przygodę ze sztuką, a MBC nadaje się do tego idealnie. Nie wolno jednak poprzestawać tylko na Łysiaku; jeśli chce się wejść w temat głębiej, koniecznie trzeba uzupełniać wiedzę innymi opracowaniami, tym bardziej, że w tych ośmiu tomach niewiele można znaleźć malarstwie po impresjonizmie, rzeźbie i architekturze. W moim przypadku MBC było iskrą, która sprawiła, iż zaczęłam się interesować sztuką. Ta pasja jest dla mnie bardzo cenna; wydaje mi się, że mogłabym być zupełnie inną osobą niż teraz, a jeśli nie, to na pewno uboższą. 

               Samo trzymanie MBC w rękach przyprawia mnie o dreszcze, tak przepięknie zostało ono wydane (zaznaczę najprzód, że cały czas mówię o drugiej, uzupełnionej edycji z 2009 r.). Czerwone płótno, złote litery na okładce i oczywiście wspaniałe reprodukcje; wszystkie mają bajeczne kolory, są bardzo wyraźne (w przypadku Madonny wśród skał Leonarda da Vinci wyraźniejsze niż oryginał), a omawiane detale pokazano w przybliżeniu. Nie zdarzyło się, aby któryś z obrazów uległ rozpikselowaniu czy przyczerwenieniu, jak to czasami bywa. Poza tym strony są dobrze rozplanowane – nie trzeba przewracać kartki, aby obejrzeć opisywany obraz. Oczywiście, książki te są bardzo delikatne, nie można ich czytać przy obiedzie! Kiedy patrzę na swoją Półkę Sztuki, gdzie wszystkie tomy MBC stoją równiutko w rządku, czuję się autentycznie szczęśliwa, że jestem posiadaczką czegoś tak pięknego. I myślę sobie, jaka to wielka niesprawiedliwość, że nie można zabrać ze sobą w zaświaty swoich ukochanych książek. Przecież mnie przez całą wieczność szlag trafi w tych niebiosach bez moich albumów o malarstwie! 
               I co, pewnie spodziewacie się, że poprzestanę tutaj na hymnie miłosnym? Niestety, MBC nie jest wolne od wielu wad i przy całym moim zachwycie nie mogę ich ignorować. Tym, co może się najbardziej rzucać w oczy jest przede wszystkim WIELKIE EGO WALDEMARA Ł, którego żaden Caps Lock na tym świecie oddać nie jest w stanie. Ujawnia się ono głównie we wstępach – Łysiak puszy się, jakie to mu miłe listy ludzie piszą, jak to MBC zajmuje pierwsze miejsca w spisach bestsellerów (stan w momencie pierwszego wydania, tj. połowa lat dziewięćdziesiątych), jak go to lewica nie znosi; w skrócie: uprawia daleko posuniętą samomiłość. Warto jednak nadmienić, że w przedmowach tych czasem podaje interesujące fakty, np. o szwindlu związanym z Galerią Porczyńskich. Ponadto ma zabawny zwyczaj cytować samego siebie, co najlakoniczniej można skomentować dwoma literkami: XD. Drugą niezwykle wkurzającą przywarą autora jest patologiczna wprost mizoginia. Na początku mojej przygody z MBC, gdy natrafiałam na zdarzające się znienacka teksty o tych wstrętnych puszczalskich kobietach strasznie się wściekałam (nie jestem znawcą, ale mam dziwne wrażenie, że do rozpusty trzeba dwojga…). Teraz właściwie jest mi już wszystko jedno, to jak z odpornością na truciznę po pewnym czasie jej zażywania. Ponoć te bardzo przyjemne fragmenciki wynikają z tego, iż Wielce Szanowny Pan Autor miał jakieś problemy osobiste i być może dalej nie może się z tym pogodzić. Można mu nawet współczuć, ale bądźmy szczerzy, taka prywata zdecydowanie obniża wartość dzieła. Chyba że jest to jakaś nowatorska łysiakowa metoda uczenia przez denerwowanie? Wiecie, jeśli gdzieś padnie jakaś kancerogenna fraza i wywoła negatywne emocje, to te pożyteczne ciekawostki z MBC jakoś tak łatwiej zapamiętać? A może Łysiakowi już te wszystkie kobiety zwisają i powiewają, ale przyzwyczaił odbiorców do tych antykobiecych filipik i głupio mu się wycofać? A kto tam wie. Faktem jest natomiast, że te niezbyt potrzebne fragmenty mogłyby być wycięte przez mądrego redaktora. Niestety, taki odważny człowiek po prostu nie istnieje. A szkoda, bo mimo niezwykłego talentu literackiego Łysiaka bardzo by się przydał, bo druga osoba, która spojrzy na tekst i podpowie, jak konkretne słowa mogą być odebrane, zawsze może sporo pomóc.

               Osobną sprawą jest sequel MBC pt. Malarstwo biało-czerwone. Łysiak opowiadający o sztuce polskiej – czy to nie brzmi całkiem obiecująco? Otóż nie. Pisarz ten nie ceni naszego rodzimego malarstwa w ogóle, uważając je za wtórne względem światowego; nie kryje się z tym poglądem zupełnie (zaznaczając to już na okładce – Biało-czerwone dostało srebrne literki na okładkę, podczas gdy reszta tomów miała złote!) ani nie zaprzecza, że eseje te „napisał” na prośbę czytelników i wydawcy, a zatem trochę na siłę. Ale zaraz, czemu „napisał” umieściłam w cudzysłowie? No cóż, Malarstwo biało-czerwone to w dużej mierze przedruki z innego zbioru esejów tego autora pt. Wyspa zaginionych skarbów, a tak się dla mnie pechowo składa, że tę książkę także mam na swojej Półce Sztuki. Opchnąć dwa razy to samo – brzydka zagrywka, panie Łysiak. Natomiast teksty nowe (chyba że gdzieś się już ukazały, a ja o tym nie wiem) są zdecydowanie słabsze o tych, które przeczytać mogliśmy w Malarstwie białego człowieka, choć w dalszym ciągu to miła lektura. Ciekawostka: Łysiak cytuje tam Eligiusza Niewiadomskiego - tak, mordercę prezydenta Narutowicza! Okazuje się, że zamachowiec ten pisał o sztuce polskiej; podejrzewam, że jego praca jest pewnie teraz nie do zdobycia.
               Wspomniałam już, że nie przepadam za publicystyką Łysiaka - to dlatego, że wszystkie jego wady są tam pomnożone razy tysiąc. Wystarczy, że tylko popatrzę na ostatnia stronę Do rzeczy i zaczyna mnie boleć wątroba. Niespecjalnie także przemówiły do mnie powieści; z lektury Fletu z mandragory oraz Milczących psów niewiele już pamiętam. Wyjątkiem jest Cena. To krótka książka, ale wgniotła mnie w fotel. Warto również obejrzeć jej ekranizację w Teatrze Telewizji. Natomiast najnowsza proza autora jest zupełnie niestrawna; miałam w rękach Królewicza i minstrela, a tam znowu to samo: dużo cytowania, wszystkie kobiety to ladacznice, świat jest brzydki i głupi, aaaaach, ileż można! To potwornie przykre patrzeć jak czyjś talent zupełnie się wypalił (swoją drogą podobna sytuacja ma także miejsce w przypadku przywołanej na początku Małgorzaty Musierowicz, ostatnie części Jeżycjady są nieczytalne!). Szczególnie jeśli dotyczy to osoby, którą mimo wielu wad podziwiacie za erudycję…
               Za pięknym wydaniem idzie niestety cena, nie chcę nawet liczyć, ile te dziesięć tomów MBC razem kosztuje. Jestem jednak przekonana, że jak najbardziej warto – to wielka inwestycja w swój rozwój intelektualny. Jeśli jednak nie chcecie wydawać pieniędzy na dzieło, które może się Wam nie spodobać (bo bywają także na świecie ludzie nieprzepadający za Łysiakiem), zacznijcie od MW albo Wysp bezludnych, te książki akurat można znaleźć w bibliotekach i gorąco je Wam polecam.
               Podejrzewam, że jeśli zajrzy tutaj jakiś Prawdziwy Poważny Historyk Sztuki, to mnie pewnie okrutnie wyśmieje z tymi moimi czerwonymi książkami. Może tak się również złożyć, że za dwadzieścia lat wiedziona nostalgią sama spłonę ze wstydu, co tu naklepałam w klawiaturę, bo ponoć Łysiak jest na poziomie licealisty, jak przeczytałam gdzieś w jakiejś recenzji. Ale wiecie co, coś mi głęboko w serduszku mówi, że nawet jeśli czar MBC kiedyś pryśnie, to wciąż pozostanie mi jakieś przywiązanie, ponieważ skompletowanie tych dziesięciu tomów zajęło mi siedem lat czyli całe moje nastolęctwo. A ja jestem potwornie sentymentalna! Zwłaszcza, jeśli mowa o miłości.

Fragment Półki Sztuki <3 

6 komentarzy:

  1. Świetny wpis! ,,Do rozpusty trzeba dwojga" - zmyślna parafraza Ciotce wyszła. Pozwolę sobie ją skwitować dwiema literkami: XD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że się podobało. I przesyłam wielkie XD, takie prosto z serduszka.

      Usuń
  2. W moim domu zdecydowanie poglądy konserwatywne nie dominują, z czego się cieszę, ale w domu dziadka dwie powieści Łysiaka pomiędzy inne książki wciśnięte były, teraz u mnie leżą w pudle.
    Tyle zachwalania łysiakowego MBC, ale ja bym się bała to czytać - życiorysy i ciekawostki brzmią kusząco, tak samo nauka czytania obrazów, lecz jednak boję się, że zbyt to nacechowane światopoglądem autora, do tego nie chcę wspierać takich osób jak Łysiak, kupując ich książki.
    Bez impresjonizmu :(
    Obawiam się, że Łysiak nie pisze o tych malarzach i obrazach, którzy mnie ciekawią :(
    Co wolno Łysiaku, to nie tobie, pędraku - śmiechłam tak mocno <3
    Właśnie o ile łysiakowe ego bym przeżyla jeszcze, tak mizogini zwyczajnie nie zniese, nie ma opcji, nein.
    Krytyka Neojeżycjady zawsze raduje myszowe serduszko :3

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiesz, w konserwatyzm moich rodziców na coś się przydał, gdyż: gdyby moi rodzice nie mieli prawicowych poglądów, to by nie lubili Łysiaka, gdyby nie lubili Łysiaka, to by nie dostali MBC w prezencie na Gwiazdkę, gdyby nie dostali MBC, to bym nie wpadła na to, że malarstwo jest super (albo stałoby się to później), gdybym nie wpadła na to, że malarstwo jest super, to mój świat miałby mniej kolorów. Wszystko jest po coś :D
    Serio mówię, że w MBC zdarzają się rozdziały-perełki bez łysiakolenia o kobietach. Na przykład o Grünewaldzie, Boschu, Valazquezie... Jak by to było takie tragiczne, to bym nie zachwalała, bo przecież nie mam w tym interesu :D
    Impresjonizm czasem pojawia się jako kontekst.
    Zawsze możesz poszperać w bibliotekach miejskich, ale podejrzewam,że nowe wydanie MBC będzie tylko do czytelni ze względu na oprawę w płótno itd, a stare wydanie ma mniej ilustracji i ponoć są trochę przyczerwienione. Na próbę weź sobie "Wyspy bezludne", przepraszam za plotkowanie, ale one powstały przed osobistymi problemami WŁ, dlatego autor jest tam pogodniejszy i niemizoginiczny :D Wybrane rozdziały MW też jest dobre, impresjonizm ma ram swoj rozdział.
    Moim zdaniem Łysiak i Musierowicz, mimo że zajmują się inną literaturą, mają ten sam problem: gorzknienie wraz z wiekiem i brak redaktora. Bardzo to przykre.
    Jeśli chodzi o historię sztuki opowiedzianą po ludzku, to polecam Bożenę Fabiani. Czytałam jej "Stary Testament w malarstwie" i byłam bardzo zadowolona. Nie wiem natomiast jak jest z jej "Gawędami o sztuce", bo nie miałam okazji przeczytać. Ciekawe, czy są równie obszerne jak MBC.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo, że jeszcze osobiście nie znam Pana Łysiaka, to coś czuje, że po Twoim tekście mogłabym się z nim zaprzyjaźnić. No dobra...może trochę przesadziłam, zakolegować wystarczy. :)
    Co do fragmentu o mądrym redaktorze... wydaje mi się, że nie chodzi o odwagę takiej osoby, a o to, że wspomniany "mądry redaktor" odebrałby to, co prawdopodobnie Cię do tych dzieł przekonało - oryginalność, charakter, osobowość autora. Dlaczego pamiętasz daną ciekawostkę? Jak sama napisałaś, bo była przedstawiona np. z użyciem wulgaryzmów, makaronizmów itd. "Mądry redaktor" usunąłby to - czy dobrze? Co pozostałoby wtedy po MBC? I czy wtedy cieszyłoby się taką popularnością oraz najważniejsze, czy zainteresowałoby ciebie? :)

    Tak coś czuję, że po Twojej notce na nazwisko Łysiak spojrzę już trochę inaczej i następnym razem, gdy wpadnę na kawę i dobre ciacho to dołączy do nas Pan Ł. ;)

    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej polecam zapoznać się z tym dżentelmenem :D Jestem ciekawa Twojej opinii!
      Nie chodzi mi, żeby redaktor, przepraszam za nieco łysiakową dosadność, kastrował tekst z charakterystycznego stylu, a raczej hamował te mizoginizmy i prywatę, które czasami wlatują zupełnie od czapy. Ale jak przeczytasz, to ocenisz sama :D
      Nie da się ukryć, że MBC jest swoim autorem wypchane od deski do deski i nie da się go przeoczyć. Co do kumplowania się - sama mam trochę wrażenie, jakbym się z autorem znała osobiście i wiedziała, że to świetna osoba, tylko od czasu do czasu sobie musi głupio pogadać :D Zdarza mi się nawet na niego strzelić focha, jak z czyms przesadzi i nie zaglądać do MBC na parę miesięcy, ale zaraz potem się łamię i jednak wracam. Nie da się ukryć, że Łysiak jest nietuzinkowy i chyba dlatego mu wiele wybaczam :)

      Usuń

Anonimki, na wszelki wypadek proszę: podpisujcie się!

(Tak optymistycznie zakładam, że jednak ktoś by zechciał skomentować...)